… chociaż sobotnią pogodę w okolicach w-wy trudno było nazwać turystyczno-rekreacyjną my postanowiliśmy zrealizować wcześniejszy plan i wybrać się do lasu na grzyby… gdy wyjeżdżaliśmy z domu wyraźnie jeszcze dżdżyło ale nauczeni doświadczeniem i w myśl zasady, że ważna jest już sama przygoda i podróż postanowiliśmy się nie poddawać… po drodze kupiliśmy jeszcze weronice tylko kalosze, gdyż nasze dziecko z wszelkiego, nawet gumowego obuwia po wakacjach całkowicie wyrosło i już po godzinie siedzieliśmy w tzw. plenerze… po dotarciu na miejsce okazało się, że nie pada, a na atrakcyjnych wrzosowiskach i w leśnych matecznikach, choć to środek grzybowego weekendu i jesteśmy niecałe 50 km od stolicy jest pięknie i nie ma ludzi… w pierwszym lesie, w którym się zatrzymaliśmy aż pachniało grzybami i życiodajną ściołą ale grzybów nie było za to w drugim, może jeszcze nie dużo, może nie tak obficie jak teraz bywa np. na warmii ale już „coś” było… rosły więc grzyby prawe i podgrzybki były, które naukowcy podnieśli w społecznym statusie do szlachetnych rodów, bo to już nie podgrzybek w naszym lesie rośnie lecz brunatny borowik… były też sitarze zwane hubankami, a maślakami będące… kozaków nie było… aż dziw ale żadnych nigdzie nie było ale to może i dobrze, gdy się posłucha i popatrzy co się naokoło dzieje… była więc przednia zabawa i relaks był i odpoczynek, a Tomek biegał po lesie, śmiał się, potykał i szukał grzybów… tak mu się podobało, że nauczył się nawet nowego znaku, który wymyśliłem w domu i który miał oznaczać grzybobranie… a ja?.. ja pchałem po lesie nasz terenowy wózek i łapałem Tomka, gdy rozkojarzony przewracał się na jagodziska i też zbierałem grzyby… lekko nie było ale gdy człowiek nie ma wyboru to przecież nie marudzi tylko bierze co jest i z tego się cieszy… mając jeszcze w głowie przewodnie hasło organizowanej przez wojewódzką stację sanitarno-epidemiologiczną w warszawie wystawy i zabrany z miasta jej tytuł „poznaj grzyby – unikniesz zatrucia” mozolnie realizowałem zadany przez tą szacowną instytucję zapobiegawczy plan… – wywiezione w plener i biegające za fungami po leśnych ostępach dzieci zostały w ten prosty sposób uratowane od niebezpiecznego zatrucia… wielkomiejskiego zatrucia….
… gdzieś tutaj miały być grzyby…
… i są…
… nareszcie wspólny wypad do lasu…
* dodam tylko, tak od siebie, subiektywnie rzecz jasna, że moim zdaniem to chłopaki więcej grzybów znalazły… i nie powiem nikomu kto się w lesie zgubił na chwilę… no i jeszcze może to powiem, że w niedzielę, gdy mieliśmy już zupełnie inne plany od rana świeciło cieplutko słoneczko.