… jak twierdzą spece od pogody to już ostatnie tak słoneczne, ciepłe i suche dni… to już koniec naszej złotej polskiej jesieni, teraz się zacznie czas chłodów i porannej mgły…
podobno nie sposób wejść dwa razy do tej samej rzeki… ale do lasu chyba się da i można… no to my weszliśmy… wszędzie było nas pełno, a przecież zachowywaliśmy się cicho…
chociaż nie podało, a ludzi w lesie od naszej ostatniej wizyty było przecież sporo to grzyby i tak były… był nawet kozak czerwony, którego wcześniej nie było, zwany nieraz kraśniakiem, osowiakiem, osiczakiem, a przeze mnie krawcem…
… w ogóle trzeba przyznać, że sporo w lesie się działo… po pierwsze po oddziałówkach w sobie tylko wiadomym celu biegał Tomek… to tutaj:
… by potem zasnąć na łonie natury… tak tak, gdzieś tam daleko w lesie śpi człowiek…
… wtedy po terenie mogłem pobiegać i ja… znalazłem grzejącego się w ostatnich, ciepłych, słonecznych promieniach zaskrońca i małą ropuszkę – grzebiuszkę, zwaną huczkiem ziemnym…
… eksplorując lisią norę oprócz różnych fajnych rzeczy, które przywlekło do siebie to psowate zwierzę znalazłem również niezbity dowód popełnionego przez niego, wielokrotnego przestępstwa – czaszkę zająca i czerwoną, ornitologiczną obrączkę… zresztą potem znalazłem również i czaszkę owego lisa, który jak mniemam z kolei zalazł komuś innemu za skórę…
… na miejscowym, leśnym wysypisku wypatrzyłem z kolei jeszcze dwie, szklane, produkowane w 81 roku butelki… takie półlitrowe, po śmietanie… nie powiem, czy je zabrałem:)
… generalnie działo się, generalnie dobrze było…