… tak, jesteśmy nad morzem, mamy więc w konsekwencji i bałtyckie lato… słonecznie oczywiście już u nas było, tak na początku i tak chyba trochę na zachętę… kolejne pięćdziesiąt kilka godzin to trochę przepadany czas, ale i tak jest podobno lepiej niż np. w górach i centralnej warszawie
… pada więc u nas i wieje na przemian… wieje więc i pada… stojąc tak bezradnie na wydmie popatrzyliśmy na morze… najpierw w prawo, potem w lewo i mając do wyboru dwie strony wybraliśmy tą prawą, bo lewą już trochę z lat poprzednich znaliśmy… wypadło więc na dziwnów, dziesięciokrotnie mniejszy wg spisu mieszkańców, choć podobny z nazwy dziwnówek i kamień pomorski – tam w konkatedrze, tak całkiem chyba przypadkiem i mimo woli zagrały dla nas najpiękniejsze, zresztą barokowe organy… potem był trzęsacz, w którym wszyscy się trzęsą o kościelne mury, bowiem gdy te w końcu już do morza runą to nic szczególnego, poza czterema pomnikowymi lipami, o których nieśmiało wspomina jedynie chyba wikipedia w tym miejscu nie będzie… następny był rewal, ale my pojechaliśmy jeszcze – do latarni w niechorzu, pogorzelicy i mrzeżyna, by odpocząć w bażynowym borze… dalej były jeszcze trzy stacje, a potem już miał być kołobrzeg ale my zawróciliśmy… by nie mieszać ze sobą historii…