…podobno jest to wina miejscowych łososi ale my jesteśmy niemal pewni, że to sprawka chyba zresztą niekoniecznie zielonych ludzików
…warto nieraz zjechać z drogi… zbaczając z utartych, turystycznych szlaków możemy doznać wprost niewyobrażalnych przeżyć… my przejeżdżaliśmy przez mały na kanałku mostek… chociaż wszystko dookoła wyglądało na pozór normalnie zaobserwowaliśmy z Tomkiem bardzo ciekawe zjawisko – z jednej strony przejazdu, wpatrując się w nurt płynącej wody, był sobie zielony, czyściutki o przeźroczystej wodzie świat, z drugiej natomiast widok był już iście bajkowy, bo rzeczka leniwie płynęła dalej już sobie pomarańczowa… zaciekawieni kto pomalował na tak kolorowo wodę zajrzeliśmy pod mostek ale nikogo tam nie było za to było kilka, przypominających dysze ogromnej drukarki zwisających rur
… z błotnistej drogi pojechaliśmy od razu do pana z urzędu, który siedział sobie za biurkiem w takim smutnym, biurokratycznym garniturze… pan był bardzo zapracowany, tak bardzo, że nie przerywając urzędniczej, ekologicznej pracy dalej w mozole robił swoje, czyli dokładnie nie robił po prostu nic… po wielu naszych, kolejnych pytaniach wyjaśnił nam w końcu dla nas niezrozumiałe, a tak oczywiste przecież w przyrodzie zjawisko – wszystkiemu winne są… ryby… odetchnęliśmy z ulgą…