… jeśli chodzi o schody, o IV piętro bez windy na którym mieszkamy, to praktycznie wszyscy od zawsze nad nami się litowali… że wysoko, że ciężko, że trudno, że nie damy rady tak dłużej, że koniecznie musimy się przeprowadzić gdzieś niżej, a jak wyżej to najwyżej na I piętro…
… to była oczywista oczywistość wynikająca tylko i wyłącznie z ludzkiej troski, bo Tomek nie chodził, za to rósł, stawał się coraz cięższy i trzeba go było wnosić na to czwarte wysokie piętro… z sentymentalno, logistyczno, finansowych powodów ciągle odkładaliśmy jednak decyzję o zmianie mieszkania licząc, że „coś się może wydarzy”… w tzw. międzyczasie zaczęliśmy Go jakoś wciągać i zciągać z tych schodów, bo kręgosłupy dawały nam się już ostro we znaki… mijał czas, a Tomek powolutku przy poręczy zaczął się po nich w końcu w górę i w dół poruszać, a właściwie dla porządku trzeba by napisać – zsuwać i przesuwać… takie wejście z naszą pomocą trwało przeciętnie 4-5-6 zmian świateł na korytarzu, ale pozwalało odetchnąć… najgorzej było zimą, gdy klatka pogrążała się już o 17-tej w egipskich ciemnościach, wtedy potrzebne było działanie zespołowe – kasia lub weronika pilnowały światła, a my holowaliśmy się w górę… teraz Tomek chodzi i zchodzi po schodach praktycznie już sam tzn. cały czas trzeba go asekurować i pilnować żeby nie poleciał na dół na głowę, bo oczywiście tematu poruszania się po schodach i konsekwencji z tym związanych kompletnie nie ogarnia… ale chodzi, a nieraz, gdy się zapomni to za siostrą prawie wbiega i zbiega…
…i tu dochodzimy w końcu do sedna sprawy… jakiś czas temu pewien rehabilitant powiedział: – „gdyby nie to wasze IV piętro i to codzienne wchodzenie i zchodzenie po schodach, od którego nie mogliście przecież uciec, ta ciężka, codzienna tak naprawdę przymusowa rehabilitacja to może Tomek w ogóle by nie chodził albo by zaczął dużo, dużo później, nie wiadomo kiedy”… tak powiedział rehabilitant i jak patrzę na to z perspektywy czasu to muszę mu przyznać rację… tak więc każdy ma swoje schody na które powinien wchodzić, bo to go w sumie wzmacnia po prostu i nie wiadomo kiedy może pomóc i przynieść niespodziewane efekty…
… ten post powinien być napisany wcześniej ale wtedy nie było jeszcze bloga… może komuś się przyda, bo to dosyć częsta i charakterystyczna sprawa z którą muszą walczyć rodzice…